niedziela, 29 września 2013

Zdjęcie: Carsten Knoch / www.foter.com 

Nam, zwykłym ludziom, osobowość typowego urzędnika może wydawać się skomplikowaną. Doszłam jednak do wniosku, że skomplikowaną nazwać jej nie można, co najwyżej specyficzną.  
Specyfika ich zachowania wywołana jest ograniczeniami, nakładanymi na zawód urzędnika. Kobiety, które przez cały rok zmuszone są do noszenia cielistych rajstop, nie mogą należeć do grona tych najszczęśliwszych. A mężczyźni, którzy spędzają całe popołudnia z żonami i dziećmi, z racji kończenia pracy o 15, też nie mają lekko.  Dlatego trzeba na kimś odreagować, przecież petent to półczłowiek. Pomimo mojej okrągłej, wręcz dziecięcej twarzy, na którą wszyscy z reguły reagują przyjaźnie (nie jestem pewna, czy słusznie), z wszelkich urzędów wychodzę zwykle obdarta ze swojej godności. Bo Pani z banku krzyczy, że jak można oddawać dokumenty bez podpisu, a Pan w ZUSie twierdzi, że jestem nieubezpieczona, bo gdyby tak było to dostałby dokumenty na czas. Do tego stoję w kolejce godzinę, a gdy przychodzi czas na mnie, niespodziewanie przychodzi też czas na przerwę i kawę i rogalika. Po kilku wizytach w niechlubnych budynkach, zwanych urzędami, wypunktowałam w swojej głowie kilka zasad, z którymi się podzielę.

1. Po pierwsze urzędnicy, mają obniżony próg nerwowy, dlatego nie wyładowuj się na nich za zbyt mały parking przed urzędem, to akurat naprawdę nie ich wina. Perspektywa zamiany miejsc, siedzenia po drugiej stronie okienka pozwoliła mi zrozumieć, że codzienne wysłuchiwanie kilkunastu skarg na automat do kawy może uczynić z człowieka nieprzystępnego gbura.

2. Po drugie zapoznaj się z podstawami języka urzędowego, ponieważ niektórych nazw nie wymyśliłbyś nawet po litrze wódki. Jeśli idziemy już z zamiarem szybkiego i bezbolesnego załatwienia sprawy, to warto dowiedzieć się najpierw o co nam właściwie chodzi. Unikniemy przy tym triumfu malującego się na twarzy naszego współrozmówcy, w sytuacji gdy robimy z siebie idiotów.

3. Po trzecie - dokumenty. Nie ma nic gorszego niż godzinne stanie w kolejce tylko po to, aby dowiedzieć się, że nie przynieśliśmy ze sobą wszystkich potrzebnych papierków. W internecie można znaleźć wszystko, a zajmie nam to kilkanaście minut.

4. Na koniec muszę powiedzieć, że warto przygotować się na najgorsze. Ciężko coś załatwić w przerwie miedzy zajęciami. Lepiej wziąć wolny dzień i posiedzieć na urzędowych korytarzach bez obaw, że ktoś na nas czeka, że gdzieś się spóźnimy. Nie warto dokładać sobie dodatkowego stresu.

wtorek, 24 września 2013

Zdjęcie: Peter Griffin / www.publicdomainpictures.net 

Związki na odległość należą do tych z cyklu: trudne. Niełatwo bowiem kochać kogoś, kto jest setki, czasami tysiące  kilometrów od nas. W XXI wieku praca i edukacja zmusza wielu partnerów do rozłąki. Decyzja o wyjeździe nigdy nie jest łatwa, jednak obietnice wyższych zarobków lub awansu kuszą nie tylko młodych ludzi. Większość z zakochanych, nie wie jakie konsekwencje przyniesie troska o samorozwój.

Jak długo można wytrzymać rozłąkę?
Odpowiedź jest jedna, choć nie do końca precyzyjna: krótko. Oczywiście kilka tygodni jesteśmy w stanie przetrwać. Kilka miesięcy również damy radę, ale tylko dzięki dzisiejszej technologii. Wydaje mi się, że wiele par podejmuje ryzyko wyjazdu ze względu na możliwości komunikacyjne jakie daje nam XXI w. Codzienne telefony, czy nawet smsy pozwalają nam przez pewien czas utrzymać zażyłość z partnerem. Przez Skype’a możemy się nawet zobaczyć, uśmiechnąć.  Ale żadne z urządzeń elektrycznych nie da nam tego, co jest najważniejsze, aby podtrzymać uczucie. Nie da nam bliskości. Nie można przecież się przytulić, ani pocałować przez telefon.  Przez Skype’a mąż nie zrobi Ci herbaty, a żona nie zawiąże krawata. Odległość skazuje nas na samotność.

Jakie są konsekwencje?
Rozłąka zwykle oznacza koniec związku. Być może ktoś powie, że jestem zbyt radykalna w osądach, jednak takie jest moje zdanie. Życie osobno, to żaden związek. To tylko niepisemna umowa, w której obie strony deklarują posiadanie partnera, i dobrowolnie rezygnują z wszystkich przywilejów z tym związanych. Pozbywają się też większości obowiązków, co jest nawet wygodne i dość powszechne w dzisiejszych czasach. Oczywiście pozostaje obowiązek wierności. Jest on wyznacznikiem trwania związku na odległość. Dopóki mnie nie zdradzisz, możesz mówić, że jestem Twoja dziewczyną, żoną czy Twoim chłopakiem, mężem.  Dziwi mnie, gdy kobiety są zaskoczone zdradą partnera, który wyjechał w delegację np. na rok. Przecież to oczywiste, że człowiek potrzebuje bliskości, czułości, zaspokojenia seksualnego. Gdy odbierze się nam coś, co już mieliśmy, trudno się bez tego obejść.  
Niekoniecznie zdrada musi zakończyć taki związek. Czasami zbyt długa nieobecność partnera, powoduje wygaśniecie uczucia. Ludzie zaczynają żyć oddzielnie, spędzają sobotnie wieczory w towarzystwie innych przyjaciół, sami radzą sobie z codziennymi problemami, często zmuszeni są do świętowania swojej rocznicy czy urodzin przed telewizorem.  Z miesiąca na miesiąc coraz mniej czasu poświęcamy na rozmyślanie o naszej drugiej połówce. Sprawy życia codziennego pochłaniają nas bardziej. Można zapomnieć, że jest ktoś, z kim mamy tą niepisemną umowę. 

Kto może przetrwać w związku na odległość?
Istnieją osoby, które potrafią kochać na odległość. W końcu nie zakładam, że nikomu się nie udaje. Z własnych obserwacji znam tylko jedną taką parę. Kilka lat studiów w innych miastach nie zakończyło ich miłości. Wydaje mi się, że to ze względu na regularne odwiedziny, ponieważ widzą się z reguły co miesiąc. Dużo zależy też od osobowości. Przez cały okres studiów unikają imprez, nie dają sobie powodów do zazdrości, wolą wieczór spędzić przy słuchawce od telefonu niż przy piwie ze znajomymi. Ja osobiście uważam, że takie narzucanie sobie ograniczeń jest czymś absurdalnym i nieludzkim, ale to chyba tylko te ograniczenia sprawiły, że ten związek wciąż trwa. 

Odległość jest zabójcą naszych związków. Od samych kilometrów groźniejszy jest tylko czas, jaki musimy przeżyć oddzielnie.

czwartek, 19 września 2013


Żyjemy w świecie, w którym technologia daje nam wiele możliwości. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie życia bez urządzeń, które ułatwiają mi codzienne być. Jestem szczęśliwą posiadaczką smartfona, bez którego nigdy nie zdążyła bym na właściwy autobus i nie odczytała ważnych maili na czas. Ratuje mnie też w wyjątkowych sytuacjach, kiedy będąc w nowym mieście szukam dopiero noclegu. Na wakacje zabieram laptopa, chociaż nie korzystam z niego zbyt często. Jedynie gdy pogoda nie dopisuje, włączam film, żeby nie siedzieć bezczynnie w pokoju. W drodze na uczelnie słucham ebooków. Zwykle są to materiały naukowe, streszczenia ratujące życie, nowy zasób słownictwa z angielskiego. W drodze powrotnej zostaje tylko muzyka. Korzystam z wielu programów, zastępujących pracę człowieka. Wymagają tego ode mnie zarówno na studiach, jak i w dodatkowej szkole. Trzeba przyznać, że te cudowne programy z reguły skracają czas moich obliczeń i analiz, jednak co zrobić gdy takowy program nie chce z nami współpracować? Wczoraj mój program zbuntował się. Może nadeszły "te dni", a może obraził się, że nie korzystałam z niego przez całe wakacje. Muszę przyznać, że w takich sytuacjach nie potrafię zachować zimnej krwi. Ja wiem, mogłam nie zostawiać wszystkiego na ostatnią chwilę, mogłam sukcesywnie analizować partie materiału, ale z jakiś wyższych powodów nie zrobiłam tego. Początkowo sama próbowałam uporać się z tą nieprzyjemną sytuacją, co wywołało serię wypowiedzi złożonych z słów wymagających cenzury. Niestety, nie należę do ekspertów w dziedzinie informatyki, dlatego też zadzwoniłam do kolegi, którego zaliczałam do tego grona. Nawet on nie był w stanie mi pomóc.

Ostatecznie rozpoczęłam analizę moich materiałów robić ręcznie. Podejrzewam, że zajmie mi to trzy dni, zamiast jednego. Akurat jak skończę, przyślą mi pewnie nową wersję programu. Za brak wiedzy, zorganizowania i za wieczne odkładanie "na jutro" trzeba płacić. Niby każdy z nas wie, że komputer nie zastąpi człowieka, że urządzenia elektryczne mają prawa się zepsuć, rozładować, a mimo wszystko, gdy to nas spotyka jesteśmy w wielkim szoku. Naszła mnie taka myśl, że wielu z nas za bardzo polega na dzisiejszej technologii... Łącznie ze mną.

środa, 11 września 2013


Lubię porównywać książkę z jej ekranizacją. Zapewne nie jestem jedyna. Dopiero tego lata obejrzałam adaptację filmową "Anny Kareniny", ponieważ zależało mi, aby najpierw przeczytać książkę. Muszę przyznać, że dzieło to, jako jedno z niewielu wolę w wersji filmowej. Zwykle złości mnie pomijanie przez scenarzystów ważnych faktów czy postaci, lub zmiana  poszczególnych wątków, całkowicie oderwana od oryginału. Poza tym, nie od dziś wiadomo, że książki rozbudzają wyobraźnię, mobilizują nasz mózg do myślenia. Czytając jedną książkę, każdy z nas może widzieć coś innego, oglądając jeden film wszyscy mamy ten sam obraz przed oczami.

Ale do rzeczy.  Powieść Lwa Tołstoja to niewątpliwie klasyka w pięknym wydaniu. Dwutomowe dzieło opisuje bogate życie rosyjskich mieszczan, pracę ludzi roli i zawiły romans głównej bohaterki. Właśnie ze względu na ten opis wiejskich i miejskich obyczajów można je  uznać za rosyjskiego "Pana Tadeusza" pisanego prozą. Anna, to prawdziwa dama ówczesnych czasów. Przyćmiewa inne panie swoją urodą i obyciem. Stanowi wzór żony i matki, do momentu aż poznaje hrabiego Wrońskiego. Pomimo szczerych usiłowań poddaje się jego urokowi i wdaje w romans. Romans w połowie XIX w. wywoływał ogromny skandal i daleko idące przykre konsekwencje, o czym przekonała się główna bohaterka. Ciąża, będąca wynikiem potajemnych schadzek, skłania Anne do wyjawienia mężowi prawdy. Pozostawia go razem z ich synkiem, udając się z ukochanym i małą córeczką poza dotychczasowe kręgi, w których nie była już mile widziana. Pomimo walki i siły charakteru powoli zatraca się we własnym obłędzie i rzuca się pod pociąg. Autor świetnie wyraża psychikę bohaterki. Jej rozterki, wahania, dylematy, namiętności ale i dumę, surowość, pewność siebie. Byłam zachwycona całą budową postaci i opisem miłości, tak namiętnej jak i trudnej. To co mi przeszkadzało w tej powieści, to rozległe opisy wsi, i życia wiejskiego. Natura na papierze nie jest tak zajmująca jak w rzeczywistości i niepotrzebnie przerywała fabułę romansu.

I właśnie dlatego, film pozostawił mi po sobie jeszcze lepsze wrażenie. Fabuła skupia się głównie na miłości Anny i Wrońskiego, na ich emocjach, ale także na emocjach innych bohaterów. Keira Knightley mistrzowsko wykreowała swoją postać, kolejny raz pokazując swój talent. W jej twarzy jest coś wysoce dostojnego, dlatego idealnie nadawała się do tej roli. Całemu dziełu, uroku dodała teatralizacja akcji. Można odnieść wrażenie, że teatralni aktorzy wchodzą w realny świat. Dzięki temu film nabrał klasy, magii i wyróżnił się na tle hollywoodzkich bestsellerów.

piątek, 6 września 2013

 

Jak przeczytałam artykuł o nowym projekcie dotyczącym przedszkoli, pomyślałam: o zgrozo, do czego dąży ten kraj? 86 przedszkoli rozszerzyło swoje zajęcia, o takie, które mają uczyć najmłodszych co to jest równouprawnienie. Zajęcia polegają głównie na zamianie ról płciowych. Zaleca się ubieranie chłopców w spódniczki, szpilki i zakładanie im peruk, co umożliwi zaplatanie warkoczyków. Chłopcy powinni również zaznajomić się z makijażem i sztuką gotowania, na szczęście, tego udawanego. Zabawa lalkami to podstawa. Dziewczynki muszą uczyć się męskości i bawić się w typowo męskie zajęcia, jak np. majsterkowanie. Najlepszy dla nich strój to kraciaste koszule i ogrodniczki. Absurdem jest również zamiana ról płciowych u bohaterów sławnych bajek, gdzie kopciuszek i śpiąca królewna to panowie. Autorstwo tego programu i jego zalecenia przypisuje się feministkom. Rodzice nie mają wpływu na program zajęć swojego dziecka, ponieważ zarzuca się im brak wiedzy w tej dziedzinie. Wydaje mi się, że większość społeczeństwa może nie posiadać rzetelnej wiedzy na temat równouprawnienia, ale jednocześnie jestem pewna, że większość rodziców doskonale wie, co jest najlepsze dla ich dzieci.

Nie należę do kobiet, które kurczowo trzymają się stereotypowego modelu rodziny matki gotującej, piorącej i ojca zarabiającego na utrzymanie. Uważam, że obowiązkami domowymi należy się dzielić ze współmałżonkiem, szczególnie, że w dzisiejszych czasach zwykle oboje z partnerów pracuje zawodowo. Ale do cholery, w jaki sposób omawiany projekt ma pomóc w zrozumieniu równouprawnienia? Przedszkolaki to zbyt małe istoty, aby mogły świadomie zrozumieć to pojęcie i wynikające z niego możliwości. Zrozumiała bym jeszcze, gdyby wprowadzono taki przedmiot w szkole ponadgimnazjalnej, nawet gimnazjalnej. Wtedy mamy do czynienia z nastolatkami, którzy stoją przed wyborem drogi zawodowej, w niedługim czasie będą myśleli o założeniu rodziny. Wówczas rozmowa na temat wartości równouprawnienia ma sens. Rozmowa, a nie jakieś idiotyczne przebieranki.

Ten program, może doprowadzić do zachwiania tożsamości najmłodszych. Także w wieku nastoletnim, gdy człowiek szuka swojej drogi, mogą powrócić wspomnienia dziwnych zabaw. W konsekwencji, dawne wydarzenia skłonią dziewczynę czy chłopaka do błędnych decyzji. Cóż, pewne projekty wymagają szlifu, ten wymaga całkowitej reformacji.


niedziela, 1 września 2013


Na świecie są pewne zjawiska z którymi nie można wygrać. Nawet jeśli mielibyśmy kupę kasy, wysokie stanowisko, czy Obamę za szwagra, to i tak nie da rady. Mowa o czasie. Czas jest naszym Panem, króluje niezaprzeczalnie nad całym globem. Daremne są starania o jego detronizację. Czas narzuca odgórne zasady, tworzy szablony, schematy ludzkiego życia. Pomimo, że istnieją buntownicy, to jednak szersze grono ludzi podporządkowuje się nakazom króla. Na rzecz czasu, działają jego strażnicy. Są to głownie instytucje państwowe i religijne, a także nasze ciotki po pięćdziesiątce. Te pierwsze prowadzą rejestry całej rzeszy ludzi, a te drugie monitorują wybrane przez siebie jednostki. Czym to się objawia? Gdy dziecko skończy 6 lat, ma obowiązek rozpoczęcia edukacji, gdy skończy 8, ma obowiązek przystąpienia do sakramentu komunii (mowa oczywiście o rodzinach katolickich). I tak przez kolejne kilkanaście lat instytucje państwowe i religijne pilnują czy prawidłowo pożytkujemy cenny czas. Po 20 roku życia kontrolę przejmują ciotki, które mają rozbudowane szkice naszego życia w swojej głowie. Może dlatego, że szkice te są zadziwiająco dokładne i zapewne zajmują dużo miejsca w mózgu, utracił on niektóre swoje funkcje. Gdyby ktoś z was nie wiedział, kiedy należy wziąć ślub, lub kiedy czas na pierwsze dziecko, a także od jakiego momentu zaczyna się staropanieństwo i kiedy wypada posiąść umiejętność lepienia pierogów, to należy zgłosić się do wyżej opisywanej strażniczki.

Każdy z nas ma świadomość upływającego czasu, nie oznacza to jednak, ze musimy bezwiednie słuchać rad strażników. Niekiedy udaje się naciągnąć, lub raczej przeciągnąć pewne fakty w naszym życiu. Dopóki nie mamy zmarszczek (pomijając mimiczne) i siwych włosów możemy udawać, że na wszystko mamy czas. Potem jednak może być za późno na założenie rodziny, znalezienie pracy, kupno mieszkania itp. Król jest łaskawy tylko dla młodych podwładnych.

wtorek, 27 sierpnia 2013


W obliczu panujących relacji międzyludzkich w dzisiejszych czasach, natłoku wiadomości z wszechwiedzących mediów, mody na unikanie odpowiedzialności, postanowiłam zająć się tematyką kłamstwa. Kłamstwo, chociaż jest powszechnym zjawiskiem, wcale nie kojarzy się pozytywnie. Podejrzewam, że istnieje cała masa ludzi, którzy deklarują, że brzydzą się kłamstwem, pomimo iż jest to ich sposób na życie. Chociaż każdy z nas ma coś na sumieniu, chociaż każdy z nas na pewno kiedyś skłamał, a znaczna większość robi to notorycznie to wciąż istnieje szerokie grono tych, którzy nigdy się do tego nie przyznają. Dzieje się tak, ponieważ kłamstwo należy do tej grupy zjawisk, które nigdy nie przestanie cieszyć się złą sławą. Aktualnie ludzie przyznają się do wielu rzeczy, budując nowe, bardziej pozytywne oblicze ich aktywności. Otwarcie deklarują współżycie przed ślubem, co 50 lat temu było tajemnicą wielu par. Inni przyznają się do oglądania pornografii, co nawet dziś budzi kontrowersje. Społeczeństwo przetwarza negatywne obrazy powszechnych zachowań, w coś normalnego, dostosowanego do aktualnych warunków. Wiele zjawisk można dostosować do dzisiejszego świata, ale nie kłamstwo. Gdybyśmy zapytali wziętego bankowca, przeciętnego Kowalskiego, czy lokatora ławki w parku - wszyscy jednomyślnie stwierdzą, że oszustwo i fałsz to coś mocno negatywnego i coś czego z reguły unikają. Absurdem jest fakt, że każdy obwieszcza światu swoją niechęć i brak zrozumienia wobec kłamstwa, a spotykamy je na każdym kroku.

Kłamstwo pozwala na podwyższenie i utrzymanie swojej samooceny. Jeśli skłamiemy w pewnej kwestii, staramy się dostosować do wymyślonego modelu. Czujemy się zdecydowanie lepiej, kiedy przedstawiamy innym ten "ulepszony" obraz siebie. Oszustwa służą także manipulacji. Manipulujemy innymi, aby uzyskać pewne korzyści społeczne, psychiczne czy materialne. Czasami jednak oszukujemy kogoś dla jego dobra, ponieważ chcemy uchronić naszego rozmówcę przed rozczarowaniem albo zakłopotaniem. Oznacza to, że nawet najbardziej szlachetni ludzie nie unikną szponów kłamstwa, chociaż rodzi się ono z altruizmu czy empatii.  

Dobry kłamca zazwyczaj cechuje się  wysoką inteligencja, co koreluje również z wyższym wykształceniem. Ma dobrą pamięć ponieważ musi pamiętać, kiedy, komu, w jakich okolicznościach przedstawiał nieprawdziwe dane. Wyróżnia go elastyczny, kombinatoryczny sposób myślenia. Oczywiste jest, że nie liczy się z współrozmówcą, a koncentruje się wyłącznie na sobie. Jedak tacy ludzie należą do wąskiego grona patologicznych kłamców, którzy stanowią zagrożenie nie tylko dla nas, ale i dla siebie samych. Nie oceniam innych, nie wyliczam średniej z ilości naciąganych przez nich faktów. Sama posługuję się kłamstwem. Uważam jedynie, że nie można dać się zwariować i kolorować swojego życia cudzymi kredkami. Dzięki szczerości nasz obraz może być mniej barwny, ale zdecydowanie bardziej realistyczny.
  
 
Twitter Facebook Dribbble Tumblr Last FM Flickr Behance